Cześć!
Hmm, pomimo, że nikt nie zagląda na tego bloga, ja postanowiłam się pojawić i opowiedzieć Wam, co u mnie. W prawdzie może i piszę sama do siebie, ale mam jakąś potrzebę aby napisać coś na tym blogu. Hmm, cóż, nie zżyłam się z nim, ale sentyment powraca. I to duży, serio.
W 2015 roku znacznie więcej się udzielałam w blogsferach Star Stable. Od lipca 2014, aż – możliwe, nie wiem dokładnie – na przełomie świąt Bożego Narodzenia 2015, a wakacji 2015, dopadł mnie wielki kryzys w związku moją grą na Star Stable. Przedtem fascynowałam się tym wszystkim, sprawdzałam codziennie czy nie dodawali jakiś nowych nowinek, opowiadałam wszystkim (kogo tylko dopadłam) o tym, jakie są aktualizacje. Płaciłam co miesiąc za Star Ridera, denerwowałam się sama na siebie, że nie potrafię zaoszczędzić na zwykłego kucyka jorvik. Bywa.
W międzyczasie diametralnie się zmieniłam. Dorosłam. W wakacje, podczas wprowadzania się do pokoju mojego starszego brata, który się wyprowadził, sprzątając, odnalazłam stary, zakurzony tom pierwszej części genialnej serii napisanej przez J.K Rowling. Wydanie sprzed piętnastu lat (zadziwiające, nieprawdaż?) tak przykuło moją uwagę, że nie miałam siły, ani ochoty kłócić się z moim bratem o to, że pozostawił kolejną książkę, a ja muszę mu ją odnosić i przypominać mu o niej. Słyszałam dużo o tej serii, ale nigdy nie miałam szansy do przeczytania jakiegokolwiek tomu. Mój drugi starszy brat był na premierze części drugiej Insygni Śmierci. Nie miałam wtedy zielonego pojęcia, o co tam chodzi i wszystko wydawało się strasznie nielogiczne. Pomimo, że bracia tłumaczyli mi ogólną akcję, jaka dzieje się w danej scenie, gdy pytałam, nadal nie rozumiałam. Wtedy raczej byłam strasznie zafascynowana Winx Clubem, niczym innym (haha, wróżki powracają – ale serio, kiedy teraz tak patrzę na tą serię, na te nowe sezony, aż mi się płakać chce, co nowe pokolenia oglądają, bo to, co teraz emitują nie równa się z tym, co przeżywałam przy transformacjach Echantix, zabawach w parku z młodszymi przyjaciółkami, udawanie Flory i tym wszystkim innym. Teraz to przereklamowana bajeczka, która ciągnie się w nieskończoność, że aż się rzygać chce na widok tych transformacji i fabuły) aby zwrócić na to uwagę. Bracia oglądali, ja wolałam przyciskać usta lalki do ust drugiej lalki w geście, że się całują, albo czytać baśnie braci Grimm.
Wzięłam ten piętnastoletni tom do ręki (oczywiście delikatnie, nie lubię niszczyć książek, szczególnie, które nie należą do mnie) i w pełnym skupieniu, jakbym przeżywała kolejną emocjonującą przygodę na śmierć i życie zaczęłam czytać o północy prolog. Chociaż, że starałam się nieusłyszalnym szeptem czytać każde słowo we wersie. Nie dało się, historia naprawdę wciąga, a chęć czytania na głos dialogów postaci była nieosiągalna, ba, a o komentowaniu nie wspomnę. Komentowaniem nie jedną osobę pobudziłam. Czytanie to uzależnienie, z którego nie możesz się odciągnąć. Jedynym minusem jest niewyspanie, kiedy masz w piątek na ósmą lekcje.
Skończyłam czytać, oszołomiona, że mój brat nie opowiadał mi o tej serii głębiej, sięgnęłam ponownie po tą samą część, nie dowierzając, że nigdy nie zauważyłam Pottera. Skończywszy ją czytać, poprosiłam mamę, abyśmy wybrały się do księgarni. Jedno wiedziałam – Potter mi tak szybko nie przeminie, ba, będę dręczyć moją rodzinę nim tak samo jak Winx Clubem, kiedy miałam trzy lata.
Tak brnęłam przez kolejne miesiące wraz z Harrym, aż niedawno, bo w marcu zakończyłam czytać ostatni wers epilogu Insygni. Ja nadal nie rozumiem, jak ta historia mogła się TAK zakończyć. Oczekiwałam Dudleya wraz ze swoją magiczną żoną (sugestie, że Cho?) i magicznym dzieckiem czekającymi na pociąg wraz z Potterami i Weasleyami.
W międzyczasie naprawdę na poważnie zaczęłam interesować się Bogami Olimpijskimi i Percym Jacksonem. Pokochałam tą serie, ale, ale to nie jest Harry. Nikt ani nic nie dorówna Wybrańcowi.
Straciłam kompletnie zainteresowanie SSO. Zeszło daleko daleko jako wspomnienie, wolałam przejmować się problemami Harry'ego, albo Perseusza, bądź Katniss.
Pokochałam Imagine Dragons (Oh, Dan! <3) i OneRepublic i Soundtracki.
Czuję, że zainteresowanie SSO powoli wraca, aczkolwiek nie jest to to samo. To nigdy nie będzie to samo.
Star Stable wiele mnie nauczyło, ale czas SSO już poszedł z mojego życia. Już raczej raz na zawsze.
Więc...
cześć,
to tyle
Mel.
PS: Wszyscy Potterhead wiedzą, że mają być jutro zwarci i gotowi? ;) 20:00, TVN, wiemy co, cnie? :D
Próba do zmiany wyglądu komentarza :)
OdpowiedzUsuń